START W NOWĄ PRZYSZŁOŚĆ.
Fotografią zainteresowałam się w momencie, gdy mój tata kupił pierwszy aparat do użytku domowego. Był to Samsung NV3 - kompakt "kieszonkowy".
Oprócz robienia zdjęć miał też wiele innych zastosowań, przede wszystkim nagrywał filmy oraz służył jako MP3 i dyktafon. 
Niezliczona ilość zdjęć i godzin przesiedzianych w małym, niespełna 3 calowym ekranie coraz mocniej przekonywała mnie do tego, że fotografia zostanie ze mną na dłużej. 
Nie mogłam się doczekać, aż wrócę ze szkoły i pójdę na spacer z moim psem. Wtedy brałam aparat i robiłam zdjęcia wszystkiemu co było dla mnie interesujące i wprawiało w zachwyt moje 10 letnie oczy. 
Tak zapoznawałam się z fotografią. Wtedy nie miałam pojęcia czym jest trójkąt ekspozycji, balans bieli, albo chociażby ogniskowa. Fotografia w tym czasie była dla mnie zabawą.
W wakacje zabierałam moją Siostrę na sesje. W rozzłoconym od słońca, sierpniowym życie stała z niedbałym kokiem na głowie, a ja robiłam jej zdjęcia. 
Niepojęte było moje szczęście, kiedy udało mi się wykonać fotografię z prostym horyzontem w tle, między kłosami żyta. Czułam wtedy, że rozumiemy się z fotografią bez słów. 
Moja Rodzina obserwowała moje starania i w głębi duszy czułam, że trwamy w tej pasji razem. Ich opinia na temat moich prac była dla mnie bardzo ważna, a najmniejsza krytyka motywowała do doskonalenia hobby.
Przełom nastąpił między 12, a 13 rokiem życia, kiedy dziadkowie kupili mi pierwszą lustrzankę cyfrową. Canon 600D z obiektywem KIT-owym 18 - 55 mm f/3,5 - f/5.6.
Na początku miałam wrażenie, że lustrzanka jest tylko po to, aby rozmywać tło. Podobało mi się to, że wszystko co znajdowało się poza głębią ostrości było niewyraźne. Jednak jaka funkcja była za to odpowiedzialna? Nie miałam pojęcia. Po prostu robiłam ostre (poza tłem) i fajne zdjęcia.
Fotografia to zajawka, w której apetyt rośnie w miarę jedzenia. 
Z czasem efekt bokeh nie był już taki zadowalający, a automatyczne nastawy aparatu stały się mało interesujące. Chciałam udoskonalać sztukę fotografii i zmierzyć się z prawdziwym arbitrem, czyli trybem manualnym.
Po dłuższym czasie zaczęłam widzieć w sobie samej potencjał. Były też chwile zwątpienia i rozczarowania.
Wiadomo, że najbardziej krytyczni jesteśmy wobec siebie samych. 
O tym, że mam związek z fotografią wiedzieli najbliższe mi osoby. Przestrzegałam zasady "pracuj w ciszy, niech efekty robią hałas"
Wiedza teoretyczna, którą czerpałam z podręczników dla fotografów miała się nijak w porównaniu z tym, co zdobywałam przez 10 lat, ucząc się na własnych błędach. Tak długi staż pozwolił mi stać się pewna w tym co robię. 
Rok temu zaczęłam jeździć na szkolenia z różnych dziedzin fotografii. 
Nie robiłam tego dla certyfikatów, ale dla samej siebie. Chciałam udowodnić tej osobie, którą widzę codziennie w lustrze, że ludzie stanowiący barierę nie mają w tej chwili kompletnie znaczenia. Te osoby, którym zależało na moim niepowodzeniu stały się niewidoczne. 
Stałam się nową wersją samej siebie. Poszłam za ciosem i od 17 grudnia 2019 zostałam zawodowym fotografem. 
Czuję się swobodnie biorąc aparaty do ręki. Nie mam obaw, że coś się nie uda. 
Efekt finalny zawsze wychodzi taki, jaki założyliśmy z modelami na początku współpracy.
Chcę Wam pokazać, że nie istnieje coś takiego jak bycie niefotogenicznym. Tutaj wszystko zależy od fotografa. Od jego ujęć, punktu widzenia oraz komunikacji z modelami.  ​​​​​​​
Jednak w tym wszystkim, z czym związany jest mój zawód, największą pomoc otrzymuję od Was - moich Gości, którzy stoją przed obiektywem - oraz tych, którzy konstruktywnie oceniają moje zdjęcia.
Dobrze, że jesteście i bardzo mocno Wam za to dziękuję.
 
Back to Top